Dziennik pokładowy / Kwarantanna / 15 marca 2020

Przykrą stroną mojej zewnętrznej natury jest to, że sprawiam wrażenie nazbyt znerwicowanej osoby. Fakt, nerwy potrafią mnie dopaść w każdym możliwym momencie, a moja ekspresja nie pozwala zatrzymać wszystkich uczuć w sobie, ale nie jestem znerwicowana. Jestem przezorna, ostrożna i gotowa do przystosowania się do różnych życiowych warunków. Wiem jak to jest, gdy nie ma kasy, a nawet nagle traci się dach nad głową... Wiem jak to jest gdy dziecko przelewa się przez ręce. Wiem jak to jest stać się samotną mamą. Wiem jak to jest, gdy traci się grunt pod nogami. Większość sytuacji jest mi dobrze znana i naprawdę potrafię się przystosować. Ale z tym co jest obecnie, mierzę się pierwszy raz. Nigdy nie stanęłam oko w oko z TAKIM strachem jak teraz. Naprawdę boję się co będzie dalej.




W nowy rok weszłam pełna sprzecznych emocji. Pamiętam, że byłam wtedy bardzo zawiedziona czymś, nie miałam już nadziei. Nie spełniło się jedno z moich największych marzeń i dosłownie straciłam chęć do życia. Zdarza się, no życie. Było mi tak bardzo źle, że miałam w nosie to, czy na świecie dzieją się złe rzeczy, a problemy moich bliskich przestały mnie interesować. Wpadłam w jakiś depresyjny nastrój. Tkwiłam w takim zawieszeniu do momentu, w którym dowiedziałam się o sytuacji w Wuhan.


Każdy, kto mnie lepiej zna wie, że od trzech lat sezon jesienno zimowy jest dla mnie koszmarem. Nieustannie łapię jakieś cholerstwo, a od kiedy Julia chodzi do zerówki (czyli od września), nasze życie kręci się non stop wokół chorób, lekarza, przychodni... Mogłabym tak dalej wymieniać... Lecz co za tym idzie, mamy bardzo osłabioną odporność. Przebyta ostatnio grypa skończyła się dla nas powikłaniami. Julka przeszła zapalenie zatok, ja nawet nie wiedząc chodziłam z zapaleniem oskrzeli przez dwa tygodnie do pracy. Zorientowałam się, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy napadowy, ostry kaszel nie minął a ja zaczęłam się dusić. 


I teraz wyobraźcie sobie co poczułam, gdy dowiedziałam się o Wuhan i o tym zjadliwym wirusie. Zdałam sobie sprawę, że to groźniejsze niż grypa, choć lekarze i media mówili inaczej. Co można sobie myśleć wiedząc, ile osób umiera na Covid 19 i jak bardzo to jest zjadliwe? Nagle doszło do mnie, jak to może się roznieść po świecie dzięki transportowi lotniczemu. Wszystkie wydarzenia śledziłam przez cały czas i wiedziałam, że kwestią czasu jest, jak wirus pojawi się u nas. Najgorsze było to, że wiedziałam, jak bardzo mamy przewalone. Nie tylko ja i moja rodzina, ale i moje koleżanki i koledzy z pracy. Praca w miejscu tranzytowym ma swoje prawa. Dzień w dzień mijasz się z tysiącami osób, obsługujesz klientów przy jednym stole, ktoś może na ciebie nakichać i nakasłać. Przyjeżdżają ludzie z lotniska, z dworca, z innych miast i krajów. Bardzo lubisz swoją pracę ale wiesz, że teraz, dokładnie w tym momencie (!) naprawdę jesteś w niebezpieczeństwie. Ludzie to bagatelizują, śmieją się z tego... A to nie byle przeziębienie. Grypę wyleczysz. Ale to? Nie wiesz jak z tym walczyć i to sprawia, że jesteś w czarnej dupie. 

A jeśli już mowa o czerni, to miałam poczucie, że wisi nad nami ogromna, czarna chmura. 

Wiecie co, mam bardzo silną intuicję. Potrafię coś dobrze wyczuć. Te przeczucia to jakby przebłyski w myślach i za każdym razem już wiem jak się coś potoczy. Czułam, że zbliża się coś bardzo złego, jakby ciężkość i ból. Już na początku marca wiedziałam, że sytuacja zmieni się nie do poznania. 


Naturą człowieka jest dociekanie. Zazwyczaj, żeby w coś uwierzyć, musisz to zobaczyć. Powiedzcie mi, jak to jest przejść od wyśmiewania do słuchania? Właśnie tak, że przez kilka lat moja rodzina obserwowała moją działającą jak radar intuicję. Te kilka osób nauczyło się, że moje przeczucia są tak trafne, że możemy się przygotować do czegoś zawczasu. Dlatego i tym razem bez żadnej dyskusji wysłuchali mnie i przeszli do czynów. Moi rodzice schowali się w domu, my przed tą całą paniką przygotowaliśmy się do siedzenia u siebie na dłużej. O tak, już tydzień temu wiedziałam, że zostaniemy wszyscy w domu. Po prostu czułam, że wszystko stanie. Zresztą kilka tygodni temu przestałam odwiedzać rodziców. Mama i tata to starsi ludzie, więc bałam się ich odwiedzać przez to, że miałyśmy grypę i też nie chciałam im przynieść czegoś z zewnątrz. 


Od połowy czwartku jestem już w domu. Przez ostatnie dwa tygodnie żyłam w stresie. bo balam się, że mogłam coś ze sobą przynieść. Nie ukrywam, że z dnia na dzień byłam coraz bardziej przerażona i spanikowana. A jak pan doktor powiedział mi, że przez dwa tygodnie chodziłam z zapaleniem oskrzeli, to oblały mnie zimne poty. Byłam osłabiona, nie miałam siły i do tego te nerwy...
Cały czas się boję. Ale ta sytuacja ma też swoje plusy. 




Nagle opadł ze mnie stres związany z biegiem dnia codziennego. Nieustająca aktywność i wyzwania już dawno przestały być dla mnie przyjemnością. Miałam tego dosyć. Miesiącami mijałam się z partnerem, nie miałam szansy być z rodziną na tyle ile chciałam... A przed nami 2 tygodnie razem. Skończyły się kłótnie i spina, bo wiemy, że przez to, że jesteśmy uziemieni na dobre, inne sprawy schodzą na dalszy plan. Mamy szansę być teraz razem na 100% i możemy wykorzystać ten czas na maksa. Dzięki temu włączyła mi się ogromna kreatywność i nagle mam tysiąc pomysłów na różne rzeczy! 
Jest ok, chociaż oskrzela nie pozwalają, nie oddycha mi się dobrze i muszę kilka razy dziennie robić nieprzyjemne wziewy. Teraz chociaż mam szansę to wyleczyć na spokojnie bo wiem, że nikt nie będzie mi wisiał nerwowo nad głową... :)




Co porabiamy od czwartku? W zasadzie nic. Po prostu przymusowo 
odpoczywamy i wzmacniamy się, jak tylko się da. Gotujemy, czytamy, 
oglądamy filmy, przytulamy się... :)




Piesia w swoim żywiole - uwielbiamy się przytulać! Na dodatek moja 
Perełka cudownie wygląda w bluzeczce po... pluszaku. Prawdziwy misio! 




Tiramisu in progress. Zachciało się deseru wieczorową porą.

 Tiramisu było oczywiście zrobione na bazie TEGO przepisu... 
Jak Tiramisu to tylko z Inką! Nie jestem w stanie przełknąć tego 
ze zwykłą kawą. 




Prawda, że wygląda przepysznie? Od razu nabrałam ochoty na TE TRUFLE!





Wspomniane tysiąc pomysłów obejmuje też pizzę - czyli co zjeść, 
gdy nie ma się na nic pomysłu. Szynka, camembert, oliwki i rukola 
to coś, co uwielbiam!


Pomyślałam sobie, że "Dziennik pokładowy" z kwarantanny będzie się pojawiał przez nasz cały pobyt w domu. Będę Wam dawała co u nas znać, pokażę co jemy, co oglądamy, co porabiamy... Tak więc... Do zobaczenia NAWET jutro!

Ściskam, Marta

Komentarze

  1. ojej ten torcik wygląda obłędnie! Ale bym jadła omom:) Zdrówka życzę, trzymajcie się wszyscy ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  2. O taki kawałek ciacha z wielką przyjemnością mogłabym zjeść.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Miłe, ciepłe słowa a także szczera, kulturalna, i przede wszystkim - konstruktywna krytyka - wszystko jest dozwolone. To motywuje mnie najbardziej w blogowaniu!:)

Chamstwo i obraźliwe teksty lądują w koszu od razu.

Popularne posty