PROGRES


Mam kilku znajomych, których życie jest bardzo spokojne. Najpierw szkoła, potem studia, praca, ślub i dopiero potem dzieci. Nic tego życia nie burzyło i nie burzy, nie wkradały się i nie wkradają w nie złe osoby, nie zdarzały się i nie zdarzają niespodziewane przypadki... Wszystko jest dokładnie zaplanowane i skrupulatnie wypełniane. Idealnie, jak na wielkim ekranie. Kto by tak nie chciał?
Za każdym razem, gdy patrzę na mój żywot do kilku lat wstecz, zawsze coś się działo i nigdy nie było spokojnie. Zawsze zdarzało się coś niespodziewanego i choćbym nie wiadomo jak sobie zaplanowała życie, los zmieniał moje plany mimo wszystko. 
Wierzcie mi, że nawet jakbym zaplanowała wyjście do toalety o 2 w nocy, to na bank na 15 minut przed tym spadnie obok asteroida i będę musiała moje plany weryfikować po raz kolejny. Na pewno będę musiała zmienić toaletę. 
A potem inne części składowe mojego planu wyjścia do wucetu. 
Mniej więcej tak to wygląda ze wszystkim.


Latami nosi mnie od chwil wytchnienia do momentów w których nie wyrabiam z zajęciami. Plany planami, ale samo życie potrafi rzucić pod nogi kłodę zmuszając do nieustannej improwizacji. Nie ma nudy, choć prawda jest taka, że nie pogardziłabym przyjemną (!) monotonią. O tak, wierzcie mi, że to by się przydało. A kto myśli, że monotonia nie jest przyjemna, jest w błędzie. Zdarzało mi się ją odczuwać i było super. 
Choć to pewnie tylko moje subiektywne zdanie, prawda?


sweter H&M
spodenki Versace (lumpeks)
chusta jako pasek bezmarkowa
torba Shein
biżuteria Daniel Wellington, Emporio Armani, Parfois
buty Franco Sarto

Nie powiem jednak, że moje życie mi się nie podoba. Jest fantastyczne, często nieprzewidywalne, pełne ciekawych ludzi, ogromu uczuć i emocji. Często biegam z miejsca do miejsca, robię różne rzeczy i nawet gdy odpoczywam, myślę o tym, co będę robić później. A przy okazji wpadnę na jakiś czadowy pomysł, który na bank będę spróbowała zrealizować. 
Blah, blah, blah, słyszę szyderczy śmiech. Nie ma tak łatwo. Zrób jak chcesz, a życie i tak cię zaskoczy. Mnie zaskoczyło drugi raz. Nic nie podziałało na mnie bardziej trzeźwiąco, niż to. Aż musiałam zrobić krok do tyłu by zobaczyć, gdzie się potknęłam, wstałam i nie zawiązałam sznurówek. 
Żeby iść normalnie, musiałam nauczyć je wiązać. 
Cofając się, zrobiłam PROGRES.
Długo szłam z rozlazłymi butami i pozwoliłam na to, by upieprzyły się w cholernym błocie. Błoto jak to błoto, psuje całą resztę. A nawet najpiękniejsze, ale ubłocone buty, trzeba zdjąć i wyprać. 
Moje właśnie zaliczają wstępne pranie. 


zdjęcia: Anna Kęska




Komentarze

  1. U mnie też nie było i nie jest z górki, ale myślę, że to może lepiej. Przynajmniej jestem przyzwyczajona do cięższych sytuacji i wiem, że mnie nie złamią

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja Cie lubie czytac ;) i mam nadzieje, ze pomimo trudności zawsze będzie w Tobie tyle optymizmu! :) pozdrawiam i zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Miłe, ciepłe słowa a także szczera, kulturalna, i przede wszystkim - konstruktywna krytyka - wszystko jest dozwolone. To motywuje mnie najbardziej w blogowaniu!:)

Chamstwo i obraźliwe teksty lądują w koszu od razu.

Popularne posty